Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 28 sierpnia 2011

Do broni, panowie! Tomasz Kozłowski

Dziś coś dłuższego. I coś - w zamyśle - dla panów. Ale i panie proszę o komentarze.

Po czym poznać pantoflarza? Definicji jest wiele. Ja mam własny test. Żonatemu facetowi mówię, że jestem kawalerem i patrzę jak zareaguje. Dziś wiem, że żonaci dzielą się na dwie grupy. Na tych, którzy potrafią mi powiedzieć 'nie śpiesz się' i na tych, którzy tego nie potrafią.

Powiedział mi tak ojciec, powiedział mi tak dobry przyjaciel, powiedział mi wreszcie kumpel z pracy. Traumatyczne ofiary nieudanych związków? Skądże, każdy z nich jest szczęśliwy i ma równie szczęśliwą żonę. Jak pisał Karol Marks, klasa zyskuje świadomość, gdy przestaje być klasą w sobie, a zaczyna – dla siebie. Z małżeństwem jest podobnie. Chodzi o to, by po ślubie nie stać się mężem w sobie, czyli mężem „po prostu”, a zacząć być mężem dla siebie, czyli nie zgodzić się na usankcjonowane ślubem i obyczajem formy wyzysku faceta. Po naszemu – na sprowadzenie do poziomu pantofla. Ta walka, jak rewolucja, musi trwać.
Historie tych walk widziałem różne. Kilku moich dobrych znajomych przepadło w ich odmętach bez wieści. Ech, ileż to wódki się razem wypiło! Ileż razy, ramię w ramię, konało się na drugi dzień! Ileż górskich szlaków schodziło, rozkoszując się wespół ciszą nieprzerywaną piskliwym 'misiu, jestem zmęczona', 'już dalej nie mogę!', albo jeszcze lepiej 'ja się boję!. Do czasu!…
Wielu misiów dało się bezpowrotnie oswoić. Karnie przywdziali kaganiec i słuch po nich zaginął. Nie uświadczysz ich ani w górach, ani na wódce. Jeśli przypadkiem dają znać – to zawsze pod czujnym okiem tresera. Panowie, nikt nie mówił, że będzie łatwo. Walka jest ciężka. Ale nie beznadziejna.

Niestety, jak czytamy w 'Ewolucji pożądania' psychologa Davida M. Bussa, natura relacji damsko-męskich (tych już po ślubie), działa na naszą – czyli facetów – niekorzyść. Z badań wynika, że wbrew utartym stereotypom o podporządkowywaniu się kobiet woli mężczyzny i urabianiu ich do stadium kury domowej, to właśnie mężczyźni często dają się zdominować partnerce. Z obserwacji zarówno studentów pozostających w długoletnich relacjach, jak i nowożeńców, a także małżeństw z pięcioletnim stażem (a to w dzisiejszych czasach związek dojrzały) wynika, że to właśnie faceci, a nie ich wybranki, częściej stosują taktykę ustępstw i uległości, co zresztą ich partnerki dobitnie potwierdziły w wywiadach. Pół biedy, jeśli znamy przyczynę i możemy temu zaradzić. Niestety, uczeni nie do końca wiedzą, czemu tak się dzieje. Najwyraźniej metamorfoza, jakiej ulega facet w chwili zaobrączkowania kryje w sobie wiele zagadek.

Intuicyjna odpowiedź nasuwa się sama: bezkrwawa rewolucja ostatnich lat, a więc emancypacja, feminizm i inne skrywane demony historii zrobiły swoje. Kobieta czuje się pewnie, jest silna, domaga się swoich racji, równouprawnienia, pieniędzy i posłuchu. Nic dziwnego zatem, że post-feministyczny facet to w gruncie rzeczy zahukana efemeryda, by nie rzec – oferma.
Nie dość na tym. Jeśli, jak mawiali ojcowie rewolucji, byt określa świadomość, to bytowanie w wyemancypowanej ziemi obiecanej najwyraźniej wstrząsnęło samym jądrem samczej tożsamości. Badania agencji Euro RSCG ujawniają, że ostatnio męska świadomość stała się na wskroś feministyczna. Mężczyźni doskonale wiedzą, że ażeby odpowiadać społecznym wymogom, muszą być wszechstronnie utalentowani, elastyczni, ale także emocjonalni, empatyczni, idealnie godzić pracę z rodzicielstwem itp. itd… Brzmi znajomo? Może dlatego, że jeszcze stosunkowo niedawno tego samego wymagaliśmy od kobiet. Tak należało funkcjonować, by gładko połączyć etat 'pani domu' z drugim w zakładzie pracy. Najwyraźniej bycie panią domu staje się udziałem coraz większej liczby panów domu. Może zatem w obecnych czasach małżeństwa składają się nie tyle z męża i żony, ile z żony żeńskiej i żony męskiej?

Niestety, za tą opcją przemawia endokrynologia. Peter Gray, antropolog z University of Nevada obrał sobie za cel badań plemię Ariaal z północnej Kenii, jedną z bardzo nielicznych grup ludzkich do dziś żyjących w izolacji, co daje nadzieję zminimalizowania wpływu współczesnej sfeminizowanej kultury i wyeksponowania tego, co w nas naturalne. Gray badał poziom testosteronu u mężczyzn w wieku od 20 do 39 lat. I co się okazało? Wszyscy ci, którzy pozostawali w związkach małżeńskich, testosteronu mieli znacznie mniej niż ich rówieśnicy. Nie dość na tym. Jednak. Wśród ludu Ariaal od pokoleń praktykowana jest poligamia. Okazuje się, że poziom męskich hormonów jest odwrotnie proporcjonalny do liczby żon. Mówiąc prościej, prawdopodobieństwo metamorfozy w żonę męską rośnie wraz z liczbą żon żeńskich.
Według Graya powody obniżenia poziomu testosteronu mają przyczynę czysto praktyczną. Z chwilą, kiedy mężczyzna zdobywa wybrankę, znika konieczność dalszej rywalizacji i podejmowania walki, a, jak wiadomo, właśnie przy takich zachowaniach testosteron jest nieodzowny.
A co jeśli skłonność, by z chwilą ożenku po prostu sobie odpuścić, dotyczy nie tylko ludu Ariaal?

Wiadomo, że najdoskonalsza władza to taka, która nie jest odczuwana. Kobiety sztukę tę opanowały doskonale. Aż 75% zdominowanych mężczyzn w dalszym ciągu święcie wierzy w swą suwerenność. Kobiety zaś pozwalają im sądzić, że sami podejmują określone decyzje. Ale tak nie jest.
Z przestrachem odkryłem całe stosy stron internetowych poświęconych metodologii zdominowania mężczyzny. Panie wymieniają się poradami i doświadczeniem, sugerują optymalne rozwiązania i oferują pomoc w każdym przypadku męskiej niesubordynacji. Stosują cały wachlarz technik – od subtelnej psycho-manipulacji po filozofie Dalekiego Wschodu.
Zacznijmy od prostej terapii behawioralnej, stosowanej na co dzień. Otóż panie z powodzeniem wykorzystują techniki treserskie odkryte przez Iwana Pawłowa, który wsławił się badaniami nad swoim psem. Potęgę tych zasad przypomniała dziennikarka „New York Times”, Amy Sutherland, która przez rok pobierała nauki w szkole tresury dla zwierząt, by potem z premedytacją poznane prawidła zastosować względem męża, niejakiego Scotta. Małżonek doprowadzał ją do szału to gubiąc swoje klucze, to ustawicznie plącząc się w kuchni i zaglądając do garów, gdy ona akurat gotowała. W pierwszym przypadku Sutherland zastosowała opcję zwaną 'wygaszaniem' (przynoszącą jak dotąd świetne rezultaty u psów i trzylatków). Gdy biedaczyna biegał po mieszkaniu kolejny raz szukając kluczy i złorzecząc, był przez swą panią ostentacyjnie ignorowany. Poskutkowało. Od teraz kluczy Scott szuka ze spokojem, jeśli w ogóle je gubi. „Wzmacnianie zachowań niekompatybilnych” pomogło z kolei w oduczeniu go wtrącania się żonie w proces pitraszenia. Amy po prostu postawiła mu miskę z chipsami (sic!) na drugim końcu domu. Scottie natrafiał na nią i zapominał o bożym świecie. Wsuwając swój przysmak pozostawał w bezpiecznej odległości od kuchni, a z czasem w ogóle oduczył się zaglądania tam bez pozwolenia.
Ale by odkryć złote zasady nie trzeba czytać Timesa. Panie na rodzimych forach mówią wprost: ignoruj to, co niepożądane, nagradzaj to, co dobre. Czyli np. pierz tylko te skarpetki, które mąż włoży do kosza z brudną bielizną, a reszta niech się wala…
Jeśli metody te nie skutkują, panie stosują plan B, czyli jedną z trzech najpopularniejszych technik wywierania bezpośredniej presji. Pierwsza z nich to branie na litość à la jelonek Bambi. Robią wielkie oczęta, usteczka ściągają w wymowną podkówkę, unoszą brewki i liczą że serce partnera pęknie ze zgryzoty. Jeśli to nie podziała – dąsają się, by w niedługim czasie przeistoczyć w potwora. Nadają jacy to my jesteśmy nieczuli, paskudni, źli i tak dalej. Dla świętego spokoju – odpuszczamy a one osiągają zwycięstwo i to nawet jeśli okupione jest to wrzaskiem i łzami. Umysł, zupełnie jak u psa, uczy się w sposób skojarzeniowy: 'robię jedno – jest niemiło, robię drugie – jest święty spokój, a może nawet nagroda: miska chipsów lub słowna pochwała. Następnym razem wybieram opcję B'. I tym sposobem kobieta osiąga cel a nam wydaje się, że to my sami podjęliśmy decyzję. Umówmy się, gdyby psa nikt nie głaskał, nie byłoby mowy o aportowaniu.

Jeśli presja bezpośrednia zawodzi, kobiety stosują najgroźniejszą broń, które brzmi: 'w porządku, dziś śpisz na kanapie'. Cios poniżej pasa. Na męski umysł działa to wyjątkowo silnie z racji naszej strategii reprodukcyjnej. Perspektywa cichych dni a tym samym – odwieszenia seksu na przysłowiowy kołek jest jednym z najskuteczniejszych motywatorów. Mężczyzna od tysięcy lat ewolucji uczony jest przez matkę naturę by poszukiwać okazji do seksu wszędzie, gdzie to tylko możliwe. Tak było dawniej, dziś natomiast zmuszony jest realizować swoje potrzeby ze znacznie mniejszą liczbą partnerek, niż by zazwyczaj chciał. Jeśli więc odbierze mu się ten ostatni bastion – wielce prawdopodobne, że się ukorzy. Panowie, nie łudźmy się, że kobiety oszczędzą nas i nasz najczulszy punkt.
Ale to nie koniec. Wspominałem już o filozofiach dalekowschodnich? Otóż na jednym z forów ze zdumieniem odkryłem, że panie celem zniewolenia partnera stosują mądrości zaczerpnięte z… jujitsu. 'Techniki negocjacji' – by użyć ichniejszej terminologii – sprowadzają się do kilku niezachwianych zasad:
a) nie atakuj stanowiska rozmówcy, ale patrz poza nie (oznaczać to ma, mniej więcej, że facet jest tylko facetem i nie do końca rozumie czemu mówi to, co właśnie mówi)
b) przekształcaj atak na siebie w atak na konkretny problem (czyli uświadom mu, że cokolwiek się nie dzieje, to nie twoja wina)
I wreszcie – moja ulubiona:
c) zadawaj pytania i milcz.
Jeżeli zatem dostrzeżesz znamiona podobnych manipulacji, możesz być pewien, że eksperymenty z tobą w roli głównej trwają w najlepsze.

Czy męska przyszłość faktycznie rysuje się w tak czarnych barwach? To zależy. Teoretycznie problem ten wcale nie jest nowy. Takie strategie urabiania stosowane były od dawna a mąż-pantoflarz od wieków stanowił przedmiot kpin. Emancypacja pozwoliła jedynie oficjalnie owe kobiece techniki dominacji nazwać. Panie mówią o nich otwarcie i są z nich dumne. Nam, mężczyznom, pozostaje za to odrobina zdrowego rozsądku i Horacjański złoty środek. Sprawnie funkcjonujący związek i dobre porozumienie, nawet za cenę zmycia kilku garów czy posłusznego wrzucania skarpetek we wskazane miejsce, to wciąż rzeczy warte zachodu. Problem pojawia się wtedy, gdy – mówiąc po socjologicznemu – mężczyzna porzuca swą grupę odniesienia. W przekładzie na polski – rezygnuje dla 'swej lepszej połówki' z towarzystwa najlepszych kumpli. Bezwarunkowo. A przebywanie w takim otoczeniu dla męskiej psychiki jest nieocenione: działa oczyszczająco (odstresowuje), motywująco (wszak lubimy się czymś przed kolegami pochwalić) i pozwala nabrać szerszej perspektywy (my również – jak kobiety – lubimy wymianę doświadczeń).
Warto zresztą pamiętać, że tylko wtedy pozostaniemy dla swej partnerki dłużej atrakcyjni. Pozory mogą mylić, ale dobrze ułożony facet, który gotów jest wszystkiemu ochoczo przyklasnąć – u płci pięknej nie budzi krztyny szacunku. Warto uderzyć w inny ton. O ile nas do działania motywuje perspektywa braku seksu, o tyle kobiety niezwykle silnie motywuje zazdrość. Mały powodzik, umiejętnie zapodany, choćby i dyskretnym obejrzeniem się za inną i nasza partnerka w mig poczuje, że grunt pod jej pantoflami wciąż się rusza. Jak wiemy, miłość to odwieczna wojna, dlatego, bez skrupułów, klina – klinem. Jak mawiał Frank Slade, niezapomniany pułkownik z filmu 'Zapach kobiety', niewidomy koneser niewiast grany przez Ala Pacino, 'The day we stop lookin’, Charlie, is the day we die'. Skurczybyk miał cholernie dużo racji.


www.tomasz-kozlowski.pl

Artykuł z www.charaktery.eu
http://www.charaktery.eu/blog/17049/Tomasz_Kozlowski/6416/Do-broni-panowie/kat-698-1/
http://wsnhid.pl/

wtorek, 23 sierpnia 2011

Prawdziwy Mężczyzna Tomasz Tomasz Myrcha


Prawdziwy Mężczyzna

kategoria: Rodzina Dodano: czwartek, 18 sierpnia 2011, 21:50

Prawdziwy Mężczyzna
           Z niego to jest prawdziwy mężczyzna – powiedziała Hanka do Małgośki, po czym dodała – wyciska 150 na ławeczce i przechyla browarka w siedem sekund.
           Bycie prawdziwym mężczyzną w dzisiejszych czasach nie jest prostą sprawą. Media kształtują wizerunek płci brzydszej, bazując na przeciwieństwach, tworząc obraz wrażliwego ignoranta czy też płaczliwego twardziela. W dodatku trend jaki aktualnie panuje – czyli dążenie do celu po jak najmniejszej linii oporu – nakazuje odrzucenie wartości, które mogłyby hamować nasze wspinanie po szczeblach kariery czy sławy. Nic dziwnego więc, że tak mało dziś prawdziwych mężczyzn. Aż chce się zaśpiewać „gdzie ci mężczyźni…?”.  Kim w takim razie jest ten prawdziwy mężczyzna?
           Danuta Rinn w swej piosence użyła trzech epitetów określających mężczyznę: orzeł, sokół, heros. Dwa drapieżne ptaki uosabiające wzór męstwa, siły i odwagi. Heros, prawdziwy bohater. Gotowy sprostać każdemu wyzwaniu. Tak właśnie – jeszcze niedawno – widziano prawdziwego mężczyznę. Co się z nim stało? Zagubił się w świecie kłamstw, nałogów, zdrad i chorych ambicji. Karmiony na co dzień świeżą dawką telewizyjnych bzdur.
           Proces kształtowania mężczyzny zaczyna się od narodzin.. Każdy chłopiec przychodzi na świat z czystą kartą – gotową do zapisania wzorcami i zasadami, które pozna, krocząc śladami autorytetów – i dzikim sercem, które będzie fundamentem bohaterstwa. Pierwszym autorytetem młodego chłopca jest niewątpliwie jego ojciec. Za żadne skarby świata nie można dopuścić do zachwiania tego wizerunku. Ojciec, który w oczach dziecka jest wszechwiedzącym, chodzącym po tym „łez padole” ideałem, nie może pozwolić sobie na zaniedbywanie ojcowskich obowiązków. Nad wychowaniem dziecka muszą pracować oboje rodzice. Współpraca powinna opierać się na zdrowych relacjach, gdzie mężczyzna jest bohaterem domu, podporą rodziny i gwarantem bezpieczeństwa. Kobieta zaś odpowiedzialna jest za życie swojego dziecka, jego zdrowie i właściwe wychowanie. 
          Jak wcześniej wspomniałem, chłopcy rodzą się z „dzikim sercem”. Jest ono motorem marzeń o przygodach, eksplorowaniu nieznanych zakątków, zdobywaniu doświadczeń i wiedzy. Robert Baden Powell uważał, że chłopiec powinien być wypełniony po brzegi wesołością, chęcią bójki, głodem, psotą, krzykliwością, zmysłem obserwacji i żądzą wrażeń. Jeśli jednak jest odwrotnie, znaczy to, że jest  nienormalny. Aktualnie, większość wyżej wymienionych cech – w skutek nieporadności wychowawców –  jest skutecznie niwelowanych m.in. poprzez nazywanie ich Nadpobudliwością Psychoruchową. Osłabia się tym samym możliwości dziecka. Wszystkie czynności przedsięwzięte w walce z tak zwaną nadpobudliwością dziecka – de facto często stwierdzoną przez ludzi mało kompetentnych – dążą do usypiania chłopięcych marzeń i pragnień. Chęć życia, jaką ukazuje młody chłopiec poprzez swoje – nazwijmy to mniej naukowo – „rozbrykanie” nie może być tłamszona. Należy ukierunkować całą jego energię na rzeczy pożyteczne, by mógł bawić się i jednocześnie uczyć. Zbyt mało jest w szkołach zajęć dynamicznych. Dlatego też rodzice powinni zadbać o psychofizyczne wychowanie dziecka.
           Ojciec spędzając czas z synem, jest jego przewodnikiem po świecie. Uczy zaradności poprzez zlecanie zadań kształtujących osobowość, dziecko dzięki temu poszukuje i rozwija swoje pasje. Najlepszymi zadaniami są harce zaczerpnięte z harcerskiej metody. Budując z synem szałas w lesie, należy go nauczyć, że wszystko jest możliwe, ale do wykonania zadania potrzeba cierpliwości i przede wszystkim chęci. Kiedy stanie jedyny w swoim rodzaju szałas, ojciec powinien poklepać syna po ramieniu i powiedzieć:  „jesteś bohaterem!” W taki właśnie sposób kształtować się będzie charakter przyszłego prawdziwego mężczyzny. Determinacja, cierpliwość, sumienność i chęć – wszystkie te cechy chłopiec powinien przejąć od swego ojca. Ważne jest, by wymagać od dziecka rzeczy realnych i jednocześnie takich, z którymi rodzic również nie ma problemu.
          Stawanie się prawdziwym mężczyzną można porównać do wielkiej przygody życia. Podczas tej przygody chłopiec, później nastolatek, napotka niejeden problem na swojej drodze. Często spotka się również ze stresem, który być może zablokuje go lub też zmotywuje. To, czy poradzi sobie z nim, będzie w dużej mierze zależało od wychowania. Należy więc wybrać albo bezstresowe wychowanie – przez które dziecko w przypadku napotkania problemu poważnie się załamie – albo stresowe lecz kontrolowane – dzięki któremu dziecko będzie wiedziało, jak radzić sobie ze stresem. Ważne jest również podejście do wiary.  Nastolatek poszukuje. Zdarzyć się może, że w poszukiwaniach zagubi się i odstąpi od wiary.  Wówczas, jeśli został wychowany w rodzinie z wartościami, kultywującej tradycje, będzie wiedział do czego wrócić. Według franciszkanina, ojca Radosława, zbłąkany powróci na swoją drogę umocniony, już nie jako chłopiec, a prawdziwy mężczyzna gotowy do realizacji swego powołania.

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

2000 Dziękuje!

Dziękuje wszystkim czytelnikom! Dziś licznik pokazał 2000 odwiedzin! Czyli zaglądacie, czytacie... Bądźcie odważniejsi w komentowaniu moich i nie tylko moich wpisów!!! pozdrawiam, Radosław Kowalczyk

Recenzja: Najgorsza książka o mężczyznach!

Koleżanka poleciła mi książkę Janusza L. Wiśniewskiego „ Czy mężczyźni są światu potrzebni?” Myślałem że to kolejna powieść. Otóż nie jest to zbór artykułów dotyczących męskości.
Autor powołuje się na „badania naukowe” w sposób bardzo wybiórczy i pasujący tylko do jego tezy.
Artykuły które zamieszcza miałem wrażenie , że są wzięte z femistycznych pism, lub w ogóle pism kobiecych.

Teza jest mniej więcej taka: Mężczyźni dążą tylko do seksu! I są gatunkiem na wymarciu.
No oczywiście, za wyjątkiem autora „ S@motności w sieci” bo tylko on jest ostatnim czułym i wrażliwym facetem.
Porównuje mężczyzn i kobiety oczywiście udowadniając wyższość kobiet na mężczyznami.
Zresztą czytając całą książkę ma się wrażenie że autor podlizuje się kobietom.
Z książki wynika między innymi, że mężczyźni szybciej umierają, łatwiej popadają w nałogi, mają gorsze zdolności interpersonalne, gorszy węch, gorszy słuch, itd. Autor maluje dość jednostronny obraz mężczyzny jako istoty będącej namiastką silnych, wrażliwych i inteligentnych kobiet. Co przypadło do gustu kobietom, bo ich recenzje w Internecie dla tej książki są pozytywne.

Romantyzm to jedno, ale zupełnie co innego jest uniżanie się i stawianie kobiet na piedestale. (dygresja -Zastanawiam się, patrząc przez pryzmat książek Wiśniewskiego, jakie on musi mieć traumatyczne przeżycia z płcią piękną? I jakie duże kompleksy na temat swojej męskości.)
Odpowiadając na pytanie postawione w tytule, Wiśniewski stwierdza - mężczyźni z naukowego punktu widzenia może i nie są światu potrzebni, ale mam nadzieję, że są potrzebni z punktu widzenia ludzkiego.

Jestem bardzo rozczarowany tą książką Wiśniewskiego. Jak na tego autora pomimo, że to zbiór artykułów w okolicy naukowych poziom pisarski jest niski. Nawet patrząc na tą książkę jak na jakąś humoreskę nie przypadła mi do gustu. Uważam że to najgorsza książka napisana przez mężczyznę o mężczyznach. Nigdy nikomu jej nie polecę, ani nie kupię na prezent .
Jeśli Ty jesteś ciekawy co w tej książce jest kliknij tutaj


Pozdrawiam,
Radosław Kowalczyk

czwartek, 18 sierpnia 2011

O wiecznym chłopcu

O wiecznym chłopcu
Syndrom Piotrusia Pana – tak zwana jest postawa oznaczająca odmowę wejścia w dojrzałość, niechęć do bycia osobą dorosłą i w pełni odpowiedzialną. Ewa Molga [Nr12, Sierpień 2011] Piotruś Pan to inaczej wieczny chłopiec, czyli mężczyzna niedojrzały, uciekający przed poważnym i odpowiedzialnym życiem. Nieustannie buja w obłokach, żyje w świecie marzeń. Otacza się drogimi, modnymi „zabawkami”, pieniądze wydaje na własne przyjemności. Swoją lekkomyślność, popadanie w różnego rodzaju nałogi i nieustanną chęć zabawy wieczny chłopiec zwykle tłumaczy potrzebą "odprężenia się". Niezależność jest dla niego bardzo ważna, chce się wiecznie bawić i w pełni korzystać z życia. W swym postępowaniu jest skoncentrowany wyłącznie na własnej osobie i swoich potrzebach. Jak ognia unika wszystkiego, co mogłoby być zagrożeniem dla jego poczucia niezależności, a wartości takie jak rodzina, zaufanie, czy potrzeba bliskości i dawania siebie, nie stanowią dla niego sensu życia. Wieczny chłopiec nie potrafi zbudować trwałej i prawdziwie bliskiej więzi z drugą osobą, ponieważ nie jest zdolny zrozumieć i uszanować potrzeb partnerki. Ucieka od kobiet, które go kochają i osób, które próbują czegokolwiek od niego wymagać. Najlepiej czuje się w związkach wolnych, luźnych, gdzie nikt nie oczekuje od niego żadnych deklaracji i zobowiązań. Taki układ najbardziej mu odpowiada, ponieważ nie wymaga podejmowania odpowiedzialności. Wieczny chłopiec nie wybiega w przyszłość, nie lubi planować, jak ognia unika trudnych dla siebie tematów. Liczy się dla niego tylko to co się dzieje w chwili obecnej, czyli zabawa i przygoda. Jest egoistą, dla którego własne szczęście, przyjemność i dobre samopoczucie są najważniejsze. Opisywany syndrom „wiecznej niedojrzałości” dotyka głównie mężczyzn, jednak zjawisko to występuje również wśród kobiet. Przyczyn powstania syndromu Piotrusia Pana doszukać się można w zmianach kulturowych wzorców męskości i kobiecości. W obecnych czasach wartości takie jak odwaga, wierność, odpowiedzialność, czy zdolność do poświęceń, dla coraz większej ilości ludzi nie stanowią już sensu życia. Ówczesna kultura proponuje w zamian wzorzec wiecznego chłopca. Współcześni mężczyźni dojrzewają zbyt późno lub nie dojrzewają wcale. W wychowaniu każdego chłopca ogromne znaczenie ma jego ojciec, który wprowadza go w świat dorosłych. Jeśli syn był pozbawiony w dzieciństwie odpowiednich męskich wzorców, a otaczały go nadopiekuńcze kobiety - ma duże szanse zostać w przyszłości Piotrusiem Panem. Psychologowie uważają, że osobom takim bardzo trudno jest pogodzić się z rzeczywistością, dlatego właśnie próbują uciec przed trudami dorosłego życia. Piotruś Pan boi się zobowiązań, deklaracji, a także monotonii i stabilizacji. Dużo wygodniej i łatwiej jest mu żyć w taki właśnie sposób, nieograniczający go w żaden sposób. Wieczny chłopiec nie lubi kontroli, woli robić tylko to, na co w danej chwili ma ochotę, bez ponoszenia żadnych konsekwencji. W każdym człowieku jest chociaż odrobina dziecka. Nie ma w tym nic złego jeśli czasem oderwiemy się od rzeczywistości i pobujamy w obłokach…, na chwilę pozwolimy pobawić się naszemu wewnętrznemu dziecku. Wszystko jest w porządku jeśli nie krzywdzimy przy tym innych ludzi, potrafimy oddzielić świat rzeczywisty od świata fantazji, a na nasze dziecięce zachowania i marzenia patrzymy świadomie i realnie. Ewa Molga jest psychologiem, pracuje w Warsztacie Terapii Zajęciowej. Studiuje podyplomowo w Szkole Treningu i Warsztatu Psychologicznego „Intra” w Warszawie. Interesuje się psychologią, psychoedukacją, podróżami i projektowaniem mody. źródło: http://magazyntuiteraz.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=263:o-wiecznym-chopcu&catid=42:psychoterapia&Itemid=93

środa, 10 sierpnia 2011

Jak stać się dzikim sercem?



Jak stać się Dzikim Sercem?

Witaj,

Mój znajomy Paweł napisał do mnie o ciekawej książce...
Samo "Dzikie Serce" było dla mnie inspiracją do stworzenia tego bloga i strony www.meskosc.org
Przeczytaj recenzje Pawła i nie zastanawiaj się postaw kolejny krok na swojej drodze!

Jeśli czytałeś już „Dzikie serce” i zrobiło na Tobie wrażenie, to z pewnością zainteresuje Cię fakt, że autor przygotował ciąg dalszy przygody związanej z docieraniem do pełni męskości. A konkretnie nową książkę: „Dzikie serce – ćwiczenia w drodze”.

Dzikie serce - ćwiczenia w drodze Na początek chciałbym podkreślić warunek wskazany we wprowadzeniu do tej recenzji. Omawiana książka zdecydowanie jest tylko dla tych osób, które wcześniej czytały „Dzikie Serce” i owa książka naprawdę im się spodobała. Jeśli dotychczas nie miałeś tej – nie ukrywam – przyjemności przeczytania „Dzikiego Serca” – zrób to zanim pomyślisz o lekturze „Ćwiczeń”. Inaczej nic z nich nie zrozumiesz :-)

Ta książka stanowi bowiem nie tylko swoisty komentarz, ale i zestaw pytań i ćwiczeń dla tych, którzy chcą podążać drogą ku pełni męskości według wskazówek John’a Eldredge’a. Autor zakłada znajomość książki „Dzikie serce” – dlatego nie tylko ogranicza się do wskazania, gdzie leży dany fragment w swojej poprzedniej książce, ale również czasem wprost prosi o przeczytanie w danym momencie części „Dzikiego Serca”.

Czym więc dokładnie są te „Ćwiczenia w drodze”? To z pewnością nie jest typowa książka.
Po pierwsze warto zauważyć, że typowy tekst jest tylko na stronach parzystych. Na większości stron nieparzystych są bowiem przygotowane specjalne miejsca na notatki, a na niektórych umieszczone zostały komentarze (nazwane „wskazówkami z mapy”).

Książka została podzielona dokładnie tak, jak „Dzikie Serce” – 12 rozdziałów omawiających kolejne etapy drogi. Jej treść też nie odbiega od swojej poprzedniczki – większość rzeczy się powtarza – ale została ona ubogacona konkretnymi pytaniami, sugestiami i poradami autora, przykładami proponowanych modlitw oraz fragmentami świadectw osób, które napisały do J. Eldredge’a po wydaniu „Dzikiego serca”.

Dla kogo jest ta książka? Z pewnością dla osób, na których nie tylko wielkie wrażenie zrobił John Eldredge swoją poprzednią pozycją, ale również dla tych – którzy jak ja – czuli lekki niedosyt. Mówiąc o niedosycie nie mam jednak na myśli tego, że „Dzikie serce” miało jakieś braki – wprost przeciwnie – to była książka tak dobra, że aż szkoda było, że się skończyła. Na tym właśnie polegał ów niedosyt – chciałoby się więcej. Dlatego bardzo się cieszę, że wydano w Polsce również „Ćwiczenia w drodze”.

O tym, że przeżywamy we współczesnym świecie kryzys męskości, nie muszę Cię, Drogi Czytelniku, przekonywać. Nie inaczej jest z tym kryzysem w Kościele, gdzie niestety od strony pastoralnej kreowany jest raczej wizerunek – jak to Eldredge określa – „Naprawdę Miłego Faceta”. Jakże daleki jest to obraz od Williama Wallece’a, bohatera filmu Mela Gibsona „Waleczne serce” czy Maximus’a z „Gladiatora”! Za taką wizją mężczyzny tęskni chyba każdy z nas. Albo jeszcze jeden przykład podany przez autora: za mężczyznami takimi jak Jezus, który wyrzuca przekupniów ze świątyni. A świat chce, by mężczyźni przypominali bardziej Matkę Teresę z Kalkuty…
Cieszę się, że ukazały się w Polsce książki Eldredge’a. Obraz zarówno mężczyzny, jak i kobiety w nich kreowany jest mi – nie ukrywam – bliski. Dlatego, jeśli chcesz kształtować swoją postawę prawdziwego mężczyzny w tym zwariowanym świecie – najpierw sięgnij po „Dzikie serce”, a potem po „Ćwiczenia w drodze”. Zachęcam – naprawdę warto. Jestem przekonany, że sam obie te książki przeczytam jeszcze nie raz.

Paweł Królak
pozdrawiam,
Radosław Kowalczyk